Ech, dziady, dziady… pardon: dziadersy
Dziadowska rodzina przebogata, bo dziad to leksem o bogatym i nośnym ładunku znaczeniowym. A bierze się ten ładunek i z semów ‘głowa rodziny’, ‘najstarszy’, i z konotacji „skoro stary, to i doświadczony, a więc – musi – mądry”, i także z kolejnych znaczeń dziada wytworzonych przez wieki. Przecież dziad to nie tylko głowa rodu, ale i żebrak, łachmaniarz, od którego się opędzamy. I także – wtórnie, przenośnie – niekoniecznie żebrak, ale na pewno łotr, kreatura podejrzana moralnie. Ktoś, o kim można powiedzieć: a to dziad, jak mógł tak zrobić! I do kogo można zakrzyknąć: Dajże mi spokój, dziadu jeden!
Dziad w tych wtórnych znaczeniach trwa w polszczyźnie od stuleci i ma się całkiem dobrze, ale niedawno wszyscy zaczęliśmy słuchać o dziadersach.
Co się właściwie językowo wydarzyło?
Przede wszystkim – przypomnijmy – pierwszy był dziadkers. Czyli dziadek, melepeta, staruszek, co nie nadąża za światem, ale… unowocześniony sufiksalnie. Ho, ho, przecież dziadkers to nie jest zwykła osoba, trochę już, prawda, starsza, która nie chwyta rzeczywistości. To jest… ktoś, z kogo można się bezkarnie naigrawać, śmiać w głos. Bo w rzeczywistości ten nowoczesny sufiks jest właśnie takim żądłem ironii. Dziadkers niby niewinny, ale w gruncie rzeczy dość okrutny.
Czas dziadkersa jednak dość szybko się skończył, bo oto nastał dziaders. I to w trzech znaczeniach! Nie zawsze się o tym wspomina, ba! nie zawsze się o tym wie! Ale przypomnieć warto.
Pierwszy dziaders to właściwie dziadkers, boomer, leśny dziadek. Zasadniczo nieszkodliwy, ale mieć z niego polewkę nie zaszkodzi. Zresztą dziadkersi i dziadersi pierwsi często tak właśnie – autoironicznie – nazywają samych siebie.
Przy drugim dziadersie zaczyna się robić poważniej. Bo w grę wchodzi władza. Dziaders numer dwa ma jej pod dostatkiem: jest politykiem, prezesem firmy, profesorem na uczelni, ojcem. I z tego korzysta. Pokazuje bardzo wyraźnie, kto rządzi, a kto się musi podporządkować. I siedzieć cicho, wiadomo. Tu jeszcze nie chodzi o konflikt z kobietami, choć często to właśnie kobiety padają ofiarą dziadersa numer dwa. Lecz nie tylko one. Jego grzechem jest to, że myśli wyłącznie o swoim dobru i przez to ślepnie. Nie dostrzega wokół siebie ludzi, tylko przedmioty. Więc wszystkich tak właśnie traktuje.
No i wreszcie jest dziaders numer trzy, o którym mówi się ostatnio najwięcej, choć jest młodszym kuzynem drugiego. Dziaders numer trzy chętnie pouczy każdą kobietę, zwłaszcza tę, która zabiera głos, w dowolnej zresztą sprawie. Wiadomo – wie lepiej, to pouczy, by kobieta mogła pić z krynicy jego mądrości. Jest przekonany, że jest jedna racja – jego racja – i szczerze się dziwi, gdy kobiety nie podzielają jego samozadowolenia. No, ale cóż, mają małe główki, to i niewiele się w nich zmieści…
To okiem społecznym. A jak to wszystko można przedstawić na tle danych językowych? Cóż, po prostu dziaders, podobnie jak dziadkers, zasila przebogatą rodzinę słowotwórczą dziada. Dość wymienić dziadoka, dziadora, dziadostwo, dziadowanie, dziadowisko, dziadówę i dziadygę i inne jeszcze słowa, które – podobnie jak dziaders, zrodzony z potrzeby ekspresji – wciąż i wciąż niosą ładunek emocji, które chyba nie zawsze nam służą. Zresztą, słowo ładunek jest tu nieprzypadkowe.
Agata Hącia