Jakie czasy, takie przysłowia
Jeśli na świętego Prota jest pogoda albo słota, to na świętego Hieronima deszczyk jest albo go nié ma – to nieco zabawne zdanie jest niby-przysłowiem stworzonym na wzór mądrości ludowych, które zawierały swoistą prognozę pogody, stworzoną na podstawie obserwacji zjawisk meteorologicznych. Wszyscy wiemy, że jeśli Barbara po wodzie, to Boże Narodzenie po lodzie (i odwrotnie zresztą też), a jeśli w grudniu często dmucha, w marcu, kwietniu będzie plucha. Z takich powiedzonek dowiadujemy się też, co się dzieje w przyrodzie w każdym okresie roku – na przykład, że po Świętej Dorocie wyschną chusty na płocie, a na Świętego Grzegorza idzie zima do morza.
Nasi przodkowie obdzielili różnymi porzekadłami wszystkie dni w roku, bo ich być albo nie być zależało w dużej mierze od pogody, a rytm życia wyznaczały kolejne okresy wegetacji, jakże uzależnionej od tego, co się dzieje w przyrodzie. Dziś zdecydowanej większości takich powiedzeń nie znamy, a tych, które jeszcze pamiętamy, używamy nie w funkcji prognozy pogody (bo od tego mamy przeróżne aplikacje internetowe), tylko raczej jako przywołanie reliktu z przeszłości. A o czym mówią współczesne niby-przysłowia tworzone przez „ludzi pracy”? Pracownicy korporacji wymyślają, wzorując się na mądrościach rolniczych – głównie dla zabawy – różne powiedzonka, które mają na ogół krótki żywot lub funkcjonują tylko jako virale, np. kiedy luty wodą chlupie, z projektami jesteś w dupie. Jest jednak pewna grupa przysłów i wyrazów, która z roku na rok pęcznieje, wzbogaca się o kolejne. O czym to świadczy? O tym, rzecz jasna, że to, co one wyrażają, jest dla nas bardzo ważne. A cóż takiego jest dla nas tak ważne, że poświęcamy temu swój talent słowotwórczy? Czas wolny! Jeśliby patrzeć na nasze życie zawodowe przez pryzmat nowych powiedzeń i kolejnych wariacji na temat istniejących od dawna wyrazów, to okazałoby się, że człowiek żyjący w I połowie XXI wieku marzy o jednym – byle dotrwać do dwudzionka. Bo poniedziałek i wtorek jakoś znosimy, ale już środa nie jest zwykłą środą, lecz środingiem, czyli dniem w środku tygodnia spędzanym na harcach i swawolach, które w magiczny sposób sprawią, że kolejne dwa dni pracy traktujemy tak, jakby miało ich nie być. No bo przecież środa minie, tydzień zginie – jak mówi nowe niby-przysłowie, bardzo popularne wśród tych, którzy muszą codziennie spędzać 8 godzin w biurze, sklepie czy na uczelni. Tak! Środa minie, tydzień zginie, jeszcze czwartek przetrzymamy i piąteczek mamy. A piąteczek to piąteczek! Wyczekany piątek, piąteczek, piątunio! Nasz upragniony piątello… Tak go kochamy, że nazywamy go jak miłą nam osobę – używając zdrobnienia piąteczek, spieszczenia piątunio czy nieco tajemniczego, uwodzicielskiego, niby-włoskiego słowa piątello. Jakie czasy, takie przysłowia!
Katarzyna Kłosińska