A tak w ogóle to po co ludziom te nowe wyrazy?…
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki
– ohyda.
Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;
bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot, bożą krówkę obserwować
musi, a czas ucieka.
(K.I. Gałczyński, Satyra na bożą krówkę)
A nowe słowa po co są? Po co się rodzą i po co trwają? Co robią? Komu służą?
Mądrzy ludzie powiadają, że… człowiekowi. Do opisywania świata…
Z tym że z tym opisywaniem nie jest tak do końca. Oczywiście świat się rozwija, pojawiają się więc nowe obiekty, np. wynalazki. I trzeba je nazwać. Nie było fabletów, są fablety (tablety niewielkich rozmiarów, swoiste połączenie tableta i smartfona), a z nimi – z angielskiego przyszło słowo fablet. Przybyły do nas drony czy technologia Li-Fi (technologia umożliwiająca bezprzewodową transmisję danych za pomocą światła widzialnego), a więc także i drony, i Li-Fi. Nowe wyrazy umożliwiają ludziom nazwanie czegoś, czego do tej pory nazywać nie musieli. Albo nawet nie śniło im się, że można to nazwać.
Kręgi w zbożu nazwaliśmy z francuskiego agroglifami. Ambasadorka to nie tyle pani ambasador czy (Broń Boże) żona ambasadora, ale osoba, która postanowiła związać się z jakąś marką. COVID-u nie lubi antymaseczkowiec. Bezobjawowiec to słówko, które z języka lekarzy przeszło do języka, którym posługują się wszyscy. Dogwalker (czy wyprowadzacz psów) z kolei to po prostu nazwa nowego zawodu (zajęcia).
Bardzo często jednak, kiedy posługujemy się neologizmami, nie tylko nazywamy nową rzeczywistość, lecz także od razu ją oceniamy. Afera madrycka jest pozornie tylko określeniem wydarzenia, o którym głośno było w mediach w 2014 r., związanego z nieprawidłowościami dotyczącymi organizacji służbowej podróży do Madrytu przez trzech ówczesnych polityków partii Prawo i Sprawiedliwość. Tego połączenia nie użyje jednak gorący zwolennik tej partii, choćby przyszło mu te wydarzenia opisywać. Podobnie – osobę o niedzisiejszych przekonaniach, a do tego nieskończenie pewną swojej doskonałości, nie tylko nazywamy dziadersem, lecz także – nazywając – wskazujemy, że nie podoba nam się jej zachowanie…
Jeżeli ktoś używa rzeczownika depisyzacja, a zwolennika partii Janusza Korwin-Mikkego nazywa kucem, to od razu, sięgając po te słowa, ujawnia swoje poglądy polityczne. Tak więc ocena rzeczywistości jest również mocną stroną neologizmów (i ich użytkowników zresztą też; wszakże uwielbiamy oceniać innych...).
Powiedzmy o jeszcze jednej ich funkcji. Czasem neologizmy nie nazywają niczego nowego ani niczego nazwanego już wcześniej w nowy (np. emocjonalny, oceniający sposób), a są jedynie odpowiedzią na ludzką potrzebę zabawy językiem. Moglibyśmy powiedzieć po mądremu – pełnią przede wszystkim funkcję ludyczną. Przecież teoretycznie nie trzeba psa nazywać piesełem, skoro są piesek, piesio, psina, psiaczek, psisko i psiur. A jednak twórcom memów przyszło to do głowy. I jeszcze koteł, słonieł, a nawet chomikieł. Szczęście, że kozieł był już wcześniej...
Takie to więc są te nowe słowa. Nazywają, a także uczą, bawią, emocjonują... Czasem głównie bawią.
I żyją, rozwijają się – razem z językiem, ze społeczeństwem, z człowiekiem.
Dosyć już. Kończę. Bo człowiek chciałby się skoncentrować. A tu nowe słowa czas obserwować…
Jarosław Łachnik