Postkarnawał
Nikt nie podejrzewał, że doroczny bal karnawałowy w Januszpolu zakończy się taką inbą. Tradycyjna impreza przebierana, będąca dotąd okazją do integracji środowiska, stała się areną żalów i nieporozumień.
Już po ogłoszeniu tematu imprezy generacja Z uznała zgodnie, że organizatorzy albo larpują boomerów, albo faktycznie nimi są, i odmówiła przebrania się za Piaskowego Dziadka. Próbujący ratować sytuację milenialsi zaproponowali neutralne światopoglądowo Muminki, ale składający się z cosplayerów dział grafiki obwieścił, że już od dwóch tygodni szyje swoje kostiumy i nie odpuści – przebierają się za bohaterów kultowego japońskiego serialu animowanego, którego nazwy nie potrafił powtórzyć nawet szef. Najwyraźniej go to rozeźliło i powiedział, że nie ma już do tego sił i żeby każdy przebrał się, za kogo chce. Najpewniej pożałował swoich słów, gdy godzinę po rozpoczęciu imprezy na środku sali stanął przebrany za niego pan Bogdan kierowca.
Ale zacznijmy od początku.
Bal otworzył dziaderski stand-up szefa. Pracownicy już od dłuższego czasu podejrzewali, że coś się święci. Do biura coraz częściej przychodził bowiem coach Marian w koszulce z napisem Szczęśliwy pracownik to wydajny pracownik. Marian coachował szefa tak, by ten samodzielnie doszedł do swojego własnego, nienarzuconego przez nikogo wniosku, że szczęśliwy pracownik to wydajny pracownik. Dlatego też postanowił uszczęśliwić swój zespół występem komediowym najwyższej próby.
Szef Janusz zaczął swój występ od obietnicy podpisania umów o pracę z tymi, którzy od lat pracują na śmieciówkach, by następnie obrócić wszystko w żart o roszczeniowości młodego pokolenia i o tym, że jemu nikt nic nie dał i sam musiał wszystko odziedziczyć. Następnie wykonał piosenkę pod tytułem Panie Areczku, kawa jest tylko dla zarządu, do której przygrywał na keyboardzie jego grubawy syn.
Tego scenicznego karnawału żenady nie widziały tylko śnieżynki, które opuściły imprezę odpowiednio wcześnie, bojąc się, że żarty ze sceny mogłyby je urazić. Cienia takich obaw nie miał natomiast pan Janusz, który zwieńczył swój występ toastem za zdrowie pięknych pań oraz pań obecnych na uroczystości.
Później było już tylko gorzej.
Do sali wtargnęła drużyna pierścienia, a właściwie przebrani za nią firmowi informatycy i zaczęli larpować jakąś bitwę na kusze. Tak się niefortunnie złożyło, że jeden z bełtów trafił syna Janusza i tylko dodatkowe kilogramy dziedzica Januszpolu pozwoliły mu wyjść z wypadku bez szwanku. Inaczej potoczyły się losy informatyka Patryka, który dziś pracuje już gdzie indziej. Jeszcze przez długi czas w firmie krążył niewybredny żart, że Patryk stracił pracę, bo puścił bełta na syna Janusza.
Gdy kurz po bitwie opadł tak jak nastroje pracowników, na scenę wyszły przebrane za cyferki panie z księgowości, które w ramach bezpłatnych nadgodzin napisały pean na cześć szefa. Refren o równości płci w kadrze zarządzającej był tak chwytliwy, że klaskali do niego wszyscy męscy członkowie zarządu. Trochę brakowało aplauzu ze strony kobiet, ale możliwą przyczyną braku aplauzu był brak kobiet w kadrze zarządzającej.
Jeszcze przez chwilę tliła się iskierka nadziei, że imprezę uratuje – tradycyjnie – muzyka, alkohol i bufet. Na parkiet wyszli wszyscy poza grafikami, którzy nie chcieli zniszczyć sprowadzanych z Japonii artefaktów, więc ograniczyli się do robienia samojebek z rąsi. Nie tańczył też szef działu spedycji, bo okazało się, że tak dobrze cosplayował piwniczaka, że nikt nie zwrócił na niego uwagi i nie zaprosił do zabawy. Prawdziwa inba wybuchła jednak, gdy okazało się, że szef mięsarianin, choć skrupulatnie potrącił każdemu z pensji środki na organizację balu, nie zamówił obiecanych przekąsek wege. Przyparty do muru przez paru fleksitarian zaczął wykrzykiwać, że Januszpol to polskie przedsiębiorstwo, którego nie strawił jeszcze wirus dżender i żeby się wynosili do tęczowej Brukseli. To najwyraźniej nie spodobało się przebranemu za Hobbita informatykowi, który od dłuższego czasu z nabożnością opatrywał ranę syna Janusza. Dziedzic Januszpolu, być może myśląc, że to jego ostatni taniec w karnawale zwanym życiem, wymajaczył coś o wielkiej miłości, która nie wybiera.
Janusz nie zorganizował już nigdy balu, tłumacząc, własnymi słowami coacha Mariana, że z powodu kryzysu na światowych rynkach targetem firmy jest obecnie post.
Kaja Kiełpińska