Madki i bombelki, czyli ortografia na froncie
Coś takiego jest w ortografii, że łatwo ją brać na sztandary. I coś takiego jest w nas, ludziach, że jeśli tylko możemy komuś dopiec, robimy to, niestety, nader chętnie. A ortografia świetnie się do tego nadaje – nie od dziś.
Z jednej strony bywa traktowana jak dobro narodowe, potrafi jednoczyć Polaków (dyktanda są chyba najczęstszą formą konkursów językowych, nie tylko dla uczniów, ale też dla dorosłych; prawdziwym fenomenem są dyktanda ogólnopolskie). Z drugiej – używa się jej jak bicza. A dlaczego? Bo ortografię widać.
Dlatego traktujemy ją jak wizytówkę. Robisz błędy ortograficzne – jesteś spalony. Piszesz poprawnie – zyskujesz szacunek. Z tego powodu tak nośne są wpadki ortograficzne znanych polityków: łatwo je wychwycić i nazwać, sytuacja językowa jest jasna, więc każde potknięcie chętnie wykorzystuje się jako pretekst do (bezlitosnego) obśmiania tego, komu powinęła się noga.
Pamiętamy też ortograficzny bunt artystów. Równo sto lat temu, w czerwcu 1921 r., ukazała się JEDNODŃUWKA FUTURYSTUW zawierająca Mańifest w sprawie natyhmiastowej futuryzacji żyća. Tytuł drugiej jednodniówki wydawanej przez Anatola Sterna i Brunona Jasieńskiego, tj. Nuż w bżuhu (listopad 1921 r.), utrwalił się w zbiorowej polskiej pamięci jako hasło – sprzeciw wobec zastanej rzeczywistości, wobec norm społecznych postrzeganych jako przestarzałe, zacofane, których ortografia miałaby być symboliczną emanacją.
W tym duchu i dziś słychać postulaty, by „zrezygnować z h i ch”, „uprościć pisownię, bo po co komu rz i ż”, „nie dręczyć dzieci zasadami, kiedy ó, a kiedy u, bo to nieludzkie”. Tak, wiele osób zupełnie serio wysuwa takie żądania, choć – proszę wierzyć – w polskiej ortografii wcale nie to jest najtrudniejsze.
Inni bawią się pisownią, bądź to całkowicie spolszczając zapożyczenia (stąd dedlajny, lengłidże, kejsy, lajwy), bądź – odwrotnie – na modłę obcą (zwykle angielską) zapisując słowa swojskie (looz, głoopi, tscheba, shkoda). W mediach społecznościowych powstają takie miejsca, jak Zwierzęta, które nie znają ortografii. A tam czytamy na przykład: TU KOT ADMIN. MAM NADŻEJE RZE DBACIE O MISECZKI SWOIH KOTKUW I PSUW BO NIKT NIE LUBI JESZCZ Z BRÓDNYCH NACZYŃ. DOBŻE RADZE, MYJCIE JE, BO INACZEJ WPADNIEMY Z HŁOPAKAMI I POKARZEMY CZO TO JESZT PORZONDEK.
Fenomenem był przed kilku laty satyryczny blog Emo Martynki, bohaterki stworzonej przez dwie nastolatki, które pisząc na przykład: jEsteM zWariOowAna.! x33 .SzaLonA nA maXsa^^.!! z pOcZuCieM cHumOrU.! xDD..LubiAnA pRzez iNnyCh.!!x33 – obśmiewały tzw. słitaśny język.
Aż wreszcie pojawiły się madki i bombelki. Czyli słowa, które nie naśladują na przykład niepoprawnej wymowy, nie są wyrazem buntu przeciw panującym normom, ale pełnią funkcję… młotka. Albo kija baseballowego. Nazywając kogoś madką czy bombelkiem, w gruncie rzeczy informujemy: „nie akceptuję zachowania, postawy, sposobu życia tego, kogo tak nazywam”.
Dzieje się tu coś bardzo ciekawego – gdy ktoś przekracza, w ocenie mówiącego, normy społeczne, oddaje się to za pomocą świadomego przekroczenia norm ortograficznych. Tyle że przekraczają je niekoniecznie ci, których się potępia – a zawsze ci, którzy potępiają. „Źle robisz – więc napiszę o tobie z błędem ortograficznym. Źle się zachowujesz – więc odbieram ci ładną powierzchowność, niech świat, patrząc na wykolejoną ortografię, zobaczy twoją brzydotę. Nie szanujesz innych – więc odbiorę ci szacunek ludzi: zdradzę, kim jesteś naprawdę, pisząc o tobie z błędami. Niech te błędy cię splamią, czy może raczej zdemaskują” – tak można by zrekonstruować tok myślenia ludzi piszących spontanicznie o madkach i bombelkach.
Madki mają nośność ortograficzną jeszcze z jednego powodu: wtajemniczeni mogą tu zobaczyć nawiązanie do angielskiego przymiotnika mad, co wzmacnia pełen potępienia przekaz: bardziej szalonym (bardziej mad) niż madka być nie można…
A bombelek? Cóż, jest wytworem madki, ślepo w niego zapatrzonej i hodującej tym samym, jak twierdzą niektórzy, egoistycznego potwora.
O tym, że madki lubią wykorzystywać dzieci, przekonuje również prześmiewcza fraza dej, mam horom curke, która opiera się na podobnych mechanizmach jak madki i bombelki. Co więcej, mechanizmy te rozciąga na gramatykę. A więc nie tylko wadliwa ortografia (horom curke) ma piętnować madki, ale też wadliwa fleksja (dej) oraz nawiązanie składniowe i pragmatyczne do zdania słyszanego niegdyś bardzo często od osób proszących na ulicach o pieniądze.
W figurze madki mieści się więc roszczeniowość, w figurze bombelka – bezkarność, a łączy je uciążliwość dla otoczenia. Które mści się ortograficznie.
Agata Hącia