Słowa z automatu
W poniedziałkowym felietonie pisaliśmy o dużej (i wciąż się powiększającej) rodzinie -matów. Do paczkomatów czy biletomatów już się przyzwyczailiśmy, trochę mniej do chlebomatów, kaczkomatów, zniczomatów, nie wspominając o wódkomatach. Pewnie jeśli pojawią się kiedyś jakieś inne, podobnie działające urządzenia, to ich nazwy też będą się kończyć cząstką -mat. Konstrukcje z tym elementem są zresztą całkiem funkcjonalne – bez trudu rozpoznajemy ich znaczenie. Wyobraźmy sobie, dajmy na to, taki... czekoladomat. Od razu wszystko jasne – i dla wszystkich łasuchów, którzy bezbłędnie odczytają sens tej nazwy, i dla językoznawców, którzy z satysfakcją odnotują kolejny neologizm realizujący tendencję do automatyzacji technik słowotwórczych (o tendencji tej pisaliśmy już przy okazji omawiania grobingu i innych -ingów).
Zauważmy przy okazji, że neologizmy z cząstką -mat to w większości nazwy urządzeń, które coś nam dają (częściej: sprzedają), czyli my jesteśmy „biorcami” – z bankomatu bierzemy gotówkę, z chlebomatu – chleb, z cukierkomatu – cukierki. Jako ciekawostkę można przytoczyć jeszcze ziemniakomat, urządzenie wymyślone podobno w Czechach (i wcale nie skomplikowane, bo jak wyjaśniają pomysłodawcy, jeśli ktoś chce kupić ziemniaki, po prostu „musi wejść do stodoły, ze ściany której wystaje rura” [źródło]).
Ale oczywiście są też automaty, które niczego nam nie dają, lecz to my coś w nich umieszczamy – np. wpłatomat, do którego wpłaca się pieniądze. Nas zainteresowały nazwy wpłatomatów wykorzystywanych od niedawna przez niektóre instytucje charytatywne. W naszym słowniku odnotowaliśmy więc takie neologizmy, jak datkomat, ofiaromat, donacjomat czy tacomat (ostatnie urządzenie bywa też nazywane e-tacą lub elektroktroniczną tacą). Tej nowej grupie -matów przyjrzymy się w najbliższym tygodniu.
Barbara Pędzich