Jaka praca? Czy popłaca?
Kiedyś to były normalne zawody i się wiedziało, kto jest kim: Jaś był lekarzem, Piotruś – adwokatem, Zosia – nauczycielką, a Tomuś?... No, Tomuś zawsze był niebieskim ptakiem…
A dzisiaj? Dzisiaj słowo zawód – widziane przez pryzmat najnowszego słownictwa – może być rozmaicie, do tego nietypowo, rozumiane. Znajdziemy wprawdzie wyrazy, które są chyba określeniami nowych „przyzwoitych” zawodów, pewnie czasami trochę zaskakujących, np. paskowy, arborysta (‘osoba zajmująca się pielęgnacją i zdrowiem/leczeniem drzew, stosująca metodę alpinistyczną’), brafitterka (‘kobieta zajmująca się brafittingiem, czyli profesjonalnym dobieraniem biustonoszy’), a także już swojskie: barber, barista, pijarowiec czy piercer (pod ramię z tatuażystą).
Niektóre z tych wyrazów można by określić pewnie trafniej nazwami quasi-zawodów, takich jak petsitter (jest to ktoś, kto opiekuje się cudzymi zwierzątkami zawodowo), alpakoterapeuta (’wykorzystujący alpaki do terapii’), mój ulubiony rumpolog (specjalista odczytujący charakter i ludzkie losy z kształtu… pośladków), senselier (doradca zapachowy), przytulacz (‘osoba zajmująca się zawodowo przytulaniem’).
Pewne określenia przekazują dodatkowo ocenę stylistyczną zawodu (albo nawet osoby go wykonującej): pan kanapka jest połączeniem żartobliwym (jego współpracownica to pani kanapka, pani kanapkowa, a nawet pani kanapkini), słowo agatka (‘osoba, zwykle kobieta, przeprowadzająca dzieci/uczniów młodszych klas szkoły podstawowej przez ulicę’) pokazuje dystans, jest nieco potoczne, żartobliwe, gin zaś to stary i sprawdzony ginekolog, premierzyca to postrzegana nieco negatywnie – Beata Szydło.
Wiele z tych rzeczowników nazywa raczej funkcję niż zawód: coolhunter obserwuje i analizuje rynek oraz przyzwyczajenia konsumentów, przewiduje tendencje, co pozwala firmie niejako je „uprzedzić” i wprowadzić pewne produkty czy rozwiązania, za które wszyscy będą chcieli zapłacić, i zarobić wiele złotych monet. Innym razem są to nazwy stanowisk: akant to polski odpowiednik account managera, CEO, sorry, si-i-oł, równie polski odpowiednik dyrektora generalnego.
Niektóre z nowych wyrazów opisują całe grupy zawodów: freelancer nie da się zniewolić w korpo (nie jest wszakże korporatem), podobnie firmiarz – nie pracuje dla nikogo, bo założył własną firmę.
Znaczną grupę stanowią określenia, które można by umieścić na granicy zawodu i działalności zarobkowej pewnego typu. Przykładami niech będą profesje wprost z dziecięcych marzeń: influencer (odróżnić od patoinfluencera), youtuber, streamer (oby nie patostreamer), trendsetter czy vloger. Inne słowa są nazwami osób podejmujących działania w celach zarobkowych, często na marginesie codziennej pracy czy działaności, np. ambasador i amabasadorka (marki), a także dermokonsuktantka – wiadomo, czym się zajmują. Pojawiają się również nazwy wskazujące na sposób uprawiania zawodu (pop-polityk) oraz formę zatrudnienia (czasownik).
A co z zielonym ludzikiem i czyścicielem kamienic (i czy to w ogóle zawody?, choć z niechlubnej swej działalności niewątpliwie tak nazywani ludzie czerpią dochody)? Pozostają jeszcze patocelebryta, podkaster czy bankster (krzyżówka bankiera z gangsterem, wiadomix).
Jak widać, dzisiejszy Tomuś nie ma lekko. Tyle możliwości… „Można było coś przecież wybrać” – powie mu mama, podając pomidorową. Jaką lubi, od obiadu.
Jarosław Łachnik