Mieszańce językowe
Kto dziś używa zabawnego wyrażenia fugas chrustas – ręka w górę. A jeszcze Fredrowski Cześnik krzyczał zapalczywie:
„Hej! Gerwazy! daj gwintówkę!
niechaj strącę tę makówkę!
Prędko!
Ha, ha! Fugas chrustas!”[1], wyrażając w ten sposób satysfakcję, że Rejent, przestraszony wizją niechybnej śmierci od strzału, chce się salwować ucieczką. Bo fugas chrustas to żartobliwe wyrażenie niby-łacińskie, powstałe z przeróbki dwóch słów: łacińskiego fuga, oznaczającego ucieczkę, i naszego chrustas, które jest niczym innym jak zwyczajnym chrustem przerobionym na wzór łaciński.
Dziś polszczyzna nie jest już zasilana przez łacinę, lecz – jak wiadomo – przez język angielski. Oprócz tysięcy zapożyczeń przybyłych do nas w ostatnich latach mamy też sporo słów i frazeologizmów, które sami utworzyliśmy, niejako naśladując konstrukcje angielskie – w różny sposób i zwykle dla zabawy. Efekt żartu powstaje właśnie na styku dwóch języków, czego znakomitym przykładem jest (znana już od kilku dekad) fraza: life is brutal, full of zasadzkas and niespodziankas. Zdarza się, że dla rozluźnienia rozmowy zamiast dziękuję z góry mówimy thanks from the mountain – co jest przekładem polskiej konstrukcji, nieuwzględniającym wieloznaczności rzeczownika góra. Zdanie to początkowo było zapewne kpiną z rodaków popisujących się angielszczyzną, której jednakowoż nie przyswoili dobrze; obecnie jest po prostu tylko żartem językowym. Podobny mechanizm legł u podstaw stworzenia wyrażenia łamiąca wiadomość, w którym (zapewne celowo) posłużono się dokładnym tłumaczeniem angielskiego breaking news (‘wiadomość z ostatniej chwili; wiadomość, która przerywa emitowany program’). Jak wiadomo, to break to zarówno przerwać, jak i łamać. Jak widzimy, na styku dwóch języków może dochodzić do mylenia znaczeń – w obie strony: zarówno, gdy językiem źródłowym jest nasz język, jak i wtedy, gdy próbujemy oddać sens obcego powiedzenia.
Ale opisywane tu mieszanie (a raczej: łączenie) odbywa się też na płaszczyźnie morfologicznej – gdy tworzymy wyraz niby-angielski. Angielski – bo za pomocą cząstki pochodzącej z tego języka; niby – bo mający polską podstawę. Takich słów powstaje ostatnio w polszczyźnie potocznej całkiem sporo – są to choćby grobing (‘odwiedzanie cmentarzy we Wszystkich Świętych przez osoby, które traktują to jako okazję do zaprezentowania się w modnym stroju’) czy środing (‘środa traktowana jako dzień, którego zakończenie można spędzić w sposób rozrywkowy, by odprężyć się w połowie tygodnia pracy’).
Wreszcie – polszczyzna i angielszczyzna „stykają się” w polskich słowach także w sferze fonetyki. Wymawiamy pewne wyrazy z angielska, nieco żartując ze snobizmu językowego rodaków. I tak, „polsko-angielskim” (oczywiście, potocznym) odpowiednikiem zwykłego no raczej jest no rejczel, a zangielszczoną wersją nara (forma pożegnania – na razie) jest naura.
Niestety, nierzadko bywa, że polskie (a także należące do innych niż nasz języków) nazwy są wymawiane „po angielsku” nie dla żartu, tylko dlatego że niektórym ludziom wydaje się zapewne, że na świecie nie istnieją inne języki niż angielski. I tak, francuski pisarz (noblista!) Albert Camus to (według pewnego dziennikarza radiowego) „kejms” („Dżuma” Kejmsa), z Goliatem walczył „Dejwid”, a na wyspie Samotraka została znaleziona rzeźba „Najki”. O tempora, o mores – powiedzmy, tym razem tylko po łacinie.
Katarzyna Kłosińska
[1] A. Fredro, „Zemsta”, Biblioteka Wirtualna Uniwersytetu Gdańskiego.